Pacjentka zdecydowała się na operację po 10 latach, gdy ten uniemożliwił jej już chodzenie. Do szpitala trafiła w fatalnym stanie.
- Pacjentka trafiła do nas w stanie bardzo ciężkim - mówi dr n. med. Bartosz Kudliński, kierownik Klinicznego Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze. - To był ogromny guz, który uciskał całe jelita, całą jamę brzuszną, wypychał przeponę do góry. Pacjentka nie była w stanie utrzymać pozycji innej niż na boku. Z dużym uczuciem duszności, znacznego osłabienia, brakiem ruchomości. Z wyniszczeniem.
Operacja trwała 7 godzin. Zaangażowano kilkunastu specjalistów. Konieczna była rekonstrukcja obustronna żył biodrowych zewnętrznych. Ich średnica miała wielkość 5 cm. To tyle co średnica węża ogrodowego.
Po kilka dniach od zabiegu, pacjentka została przekazana z OIOM na Oddział Chirurgii Ogólnej i Onkologicznej gdzie zjadła pierwszy, lekki posiłek. Obecnie 58-latka ma się dobrze. Jak podkreślił dr. Kudliński kobieta czuje się trochę samotna i bardzo jej się nudzi.
- To był konkretny przypadek wolnorosnącego, niezłośliwego nowotworu, który na samym początku nie budził żadnej obawy - dodaje lekarz. - Nie dawał przerzutów, nie zabijał. Takie rzeczy łatwo zlekceważyć. Ale jeśli lekceważenie trwa zbyt długo to staje się czymś normalnym. Profilaktyka jest zawsze jedna. Jeżeli widzimy, że coś się dzieje to nie idziemy do znachorów, wróżki czy sąsiadki ale idziemy do lekarza. Trzeba być cierpliwym, skutecznym i stanowczym, i dbać o siebie bo za nas nikt tego nie zrobi.
To największy guz jaki został usunięty w polskim szpitalu. Do tej pory rekordzistą był 35 kilogramowy.
Czytaj także: Nowa karetka dla szpitala w Świebodzinie. Od dziś służy mieszkańcom