Wrzesień 2019 przeglądając Facebooka zobaczyłam post o możliwości pomocy dzieciom z Afryki a dokładnie z Ugandy. Zaadoptowałam Jovana. Miał 10 lat i bardzo chciał w przyszłości zostać lekarzem (Kasia); O programie dowiedziałam się od znajomej, która także adoptowała w ten sposób dwoje dzieci. Bez wahania postanowiłam pomóc. Takich osób jak ja było wiele. (Magdalena); 12 września adoptowałam Teddy i Joela. Przelałam na konto fundacji 460 zł. 30 września na profilu społecznościowym fundacji zauważyłam, że moja internetowa córka, Teddy została ponownie adoptowana. Przez kolejną osobę. (Iwona) – Tak początek współpracy z programem adopcyjnym opisują kobiety, które czują się oszukane i nie wiedzą gdzie ostatecznie znalazły się ich pieniądze.
Połączyła ich wspólna chęć pomocy dzieciom w Afryce
Pomoc miała polegać na regularnym wpłacaniu niedużej sumy pieniędzy na rzecz dzieci. Datki miały być wpłacane bezpośrednio na konto opiekuna w Ugandzie oraz konto prywatne autorki programu do banku w Gliwicach. Koszt adopcji to 100 zł miesięcznie (średnia wypłata w Ugandzie wynosi 815 800.00 UGX w przeliczeniu to 863.12 PLN). Suma ta miała pokrywać zakup materacy, podstawowych artykułów szkolnych, higienicznych, opłat za edukację jak i miesięczne wyżywienie dziecka. Autorka programu informowała, że opiekują się 67 instytucjami edukacyjnymi w tym wieloma sierocińcami, które nie otrzymują żadnego wsparcia socjalnego, gdyż takie w Ugandzie nie istnieje.
Każda osoba, która zdecydowała się na taka pomoc stawała się rodzicem on-line. Po wpłaceniu pieniędzy na wybrane konto ugandyjski opiekun wyznaczał adoptowane dziecko. Rodzicom wysyłał zdjęcia w nowych kreacjach, z materacami w tle czy z książkami szkolnymi. Dzieci były zadowolone i uśmiechnięte. Miały co jeść. Wszystko wyglądało na bardzo profesjonalnie działający system.
Iwona Krzemińska adoptowała sześciolatkę Kani. Według Autorki programu, to niesamowicie uzdolnione dziecko, które w mig uczy się języka angielskiego a wiedzą wyprzedza rówieśników. Dziewczynka była sierotą, rodzice zmarli dwa lata temu na AIDS. Kani znajdowała się pod opieką sierocińca w Kagadi.
Po otrzymaniu zdjęć Kani opublikowałam na Facebooku post z informacją, że adoptowałam dziecko on-line z Ugandy. Wielu z moich znajomych zgłosiło się z pytaniami i chęcią pomocy. 11 września pani autorka programu zaproponowała mi, abym została koordynatorką sierocińca w Polsce. Miałam szukać adopcyjnych mam i rozliczać ugandyjskiego wychowawcę z zadań - opowiada pani Krzemińska.
Chętni, którzy zgłosili się do pani Iwony nie szczędzili pieniędzy, w zamian żądając tylko kontaktu ze "swoim" dzieckiem. W niecały tydzień zgłosiło się około 30 osób i uzbierano ponad 6 tys. zł.
Zaczęły się problemy
Wkrótce Autorzy projektu zamiast po 100 zł miesięcznie zaczęli żądać dodatkowych środków to na kury, to na moskitiery. Dzieci zaczęły chorować, a koszt leczenia wynosił ok. 300 zł. Ugandyjczyk namawiał również do kupowania dzieciom iPhone'ów. Dzięki nim, rodzice mieli by stały i niczym nie ograniczony kontakt ze swoimi dziećmi. Kiedy uczestnicy projektu zaczęli zadawać pytania i kierować prośby o przesłanie potwierdzeń na co ich pieniądze zostały wydane zaczęły się problemy. W zamian otrzymywali kartki z odręcznym, mało czytelnym pismem, z których nic tak na prawdę nie wynikało.
Na początek wpłaciłam 100 zł. Adoptowałam Martina. Wtedy dowiedziałam się, że są jakieś niejasności. Nie wystąpiłam z programu. Czekałam na wyjaśnienia. Napisałam maila z prośba o pokazanie statutu stowarzyszenia. W odpowiedzi zostałam wywalona z grona znajomych oraz programu. Zdążyłam związać się z Martinem. Nie mam własnych dzieci, nie mogłam również adoptować z różnych powodów. Byłam szczęśliwa, że chociaż w ten sposób mogę jakiemuś dziecku pomóc. Nie mogę go przytulić, ale mogę mu pomóc - wyznaje ze łzami w oczach Magdalena Juszczak - Włodarczyk.
Dwa dni po adopcji spotkałam się ze swoimi znajomymi i przyjaciółmi z różnych stron świata - Anglia, Szkocja, Ekwador, RPA. Oznajmiłam im w euforii, że adoptowałam chłopczyka z Ugandy. Moja euforia szybko została zgaszona: „adopcja z Facebooka (śmiech) Kaśka sprawdziłaś to?! O takich przekrętach już słyszeliśmy! Tego samego wieczoru skontaktowałam się z przyjacielem, który jest specem od komputerów. Poprosiłam go o sprawdzenie podawanego mi adresu sierocińca w Ugandzie. Okazało się, że ośrodek znajduje się w krzaczkach DOSŁOWNIE ! Inny znajomy powiedział, że papiery, które dostałam do podpisu nie maja nic wspólnego z prawdziwymi dokumentami. Gdy zadałam pytania założycielom rzekomej fundacji zostałam automatycznie zablokowana! Już nie jestem mamą - informuje Kasia Obst.
Któregoś dnia zauważyłam, że moja córka Teddy jest ponownie adoptowana. Napisałam pod zdjęciem, że to jakaś straszna pomyłka. Że ona już ma swoją internetową mamę. W odpowiedzi usłyszałam, że nie ma mnie w programie. Nie jestem zarejestrowana. Na pytanie co z pieniędzmi usłyszałam, że to była moja prywatna darowizna dla P. (wychowawcy z Ugandy - dopisek redakcyjny). Dwie inne koordynatorki pod moim komentarzem napisały, że nie sprawdziłam się jako matka i dzieci zostają mi zabrane - opowiada pani Iwona Jokiel.
Około 30 osób z dnia na dzień zostało pozbawionych kontaktu ze swoimi ugandyjskimi dziećmi. Zostali wyrzuceni z programu i zablokowani na Facebooku.
Czym jest ten program?
Głównym założeniem programu jest prowadzenie lekcji on-line i takie faktycznie się odbywają. Projekt skierowany jest do wszystkich placówek oświatowych w Polsce i ma na celu pokazanie jak wojna, ubóstwo czy brak dostępu do edukacji wpływa na życie dzieci na świecie.
Program stworzyłam 6 lat temu. W ramach programu realizowane są 3 projekty - "Lekcje on-line ze Światem" skierowany do szkół, "Zostań moją Mamą, zostań moim Tatą" skierowany do studentów i polskich rodzin, które rozmawiają i edukują małe sierocińce oraz "Pomóż dzieciom wrócić do szkoły" to opieka indywidualna nad uzdolnionymi dziećmi, których sylwetki i sytuację przedstawiam regularnie na stronie. Pomagamy i finansujemy dzieciom uzdolnionym, osieroconym uzyskać wykształcenie i dążyć do poprawy sytuacji ekonomiczno-społecznej w ich rodzinnym kraju – informuje autorka programu. - Pani Iwona sprawowała nadzór początkowo wzorowo, sama deklarowała założenie stowarzyszenia na rzecz dzieci w Kagadi. Nie widziałam problemów. Nie otrzymałam w tym czasie jakichkolwiek wpłat od rodziców adopcyjnych. Te wpłaty przekazywane były przez nich samych bezpośrednio do P. lub na konto Pani Iwony – która zawsze wpłaty przekazywała na rzecz dzieci. P. wysyłał fotorelację z zakupów... jak i utrzymywał kontakt z rodzicami adopcyjnymi niestety rozpoczęły się niesnaski i Pani Iwona zrezygnowała z kontynuacji nadzorowania programu. Od 25 września na prośbę rodziców, którzy nadal chcieli współpracować z dziećmi przejęłam osobiście koordynację nad pomocą dla dzieci w Kagadi. Obecnie wraz z 19 osobami (rodzicami online dzieci) praca przebiega bez zakłóceń – dzieci uczęszczają do szkoły, nie głodują, został dla nich wynajęty duży dom, gdzie mają namiastkę życia rodzinnego. Rzeczywiście 4 lub 5 pań zostało usuniętych z grupy adopcyjnej na messengerze.
Przed publikacją tego materiału w informacji zawartej na profilu społecznościowym Facebook wyraźnie zaznaczone było, że program objęty jest honorowym patronatem Rzecznika Praw Dziecka. Poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie. Otrzymaliśmy odpowiedź od Dyrektora Zespołu Prezydialnego RPD Rafała Drzewieckiego, który zaznaczył, że H.(autorka programu) nigdy nie otrzymała patronatu nad swoim programem. W piśmie z 19 czerwca 2018 roku została poproszona o nieużywanie logo RPD oraz niepowoływanie się na ww. patronat, do czego się nie dostosowała. 31 października 2019 r. Biuro Rzecznika Praw Dziecka zwróciło się ponownie o usunięcie nieprawdziwych informacji ze wszystkich stron organizacji (także mediów społecznościowych) w przeciwnym razie Biuro Rzecznika Praw Dziecka podejmie odpowiednie kroki prawne.
Stowarzyszenie o tej samej nazwie co program pani H. z siedzibą w Pile, w której H. pełni funkcję wiceprezesa odcina się od programu H.
28 października H. złożyła prośbę o wykreślenie jej z osób wchodzących w skład organu Stowarzyszenia. Swoją decyzję motywuje tym, że straciła serce do pomagania - poinformowała nas Katarzyna Włodkowska, prezes zarządu.
Dlaczego mamy zostały odcięte od swoich dzieci? Gdzie trafiły pieniądze przekazywane maluchom? Sprawa została zgłoszona na Policję i Prokuraturę.
*W powyższym artykule zostały zmienione lub usunięte dane personalne osób tam wskazanych, nazwa fundacji oraz programu. Wszystkie prawdziwe imiona i nazwiska oraz nazwy znane są Redakcji.
Zdjęcia: Adobe Stock