Nieważne czy to dzień, czy środek nocy. Straż pożarna musi reagować na każde wezwanie z czujek przeciwpożarowych zamontowanych w różnych budynkach. Systemy są na tyle zintegrowane, że gdy monitoring wykryje zagrożenie, od razu alarmuje dyżurnego na stanowisku kierowania, a ten wysyła zastępy.
"Ratunkiem" dla strażaków jest sytuacja, gdy po uruchomieniu alarmu zadzwoni do nich lub odbierze telefon od dyżurnego Państwowej Straży Pożarnej zarządca albo ochroniarz obiektu i poinformuje o faktycznej sytuacji na miejscu. Wówczas pod wskazany adres nie musi jechać cały "zestaw" samochodów. Z reguły niestety tak się jednak nie dzieje.
Kościół w Klępsku stawia strażaków na nogi
W ostatnim czasie sporo alarmów wywołuje zabytkowy i drewniany kościół w Klępsku. I tak za każdym razem do akcji wyruszają trzy lub dwa zastępy straży pożarnej, w tym podnośnik hydrauliczny, ponieważ takie są procedury dysponowania. Po dojeździe na miejsce oznak pożaru nie widać, ale budynek zawsze należy dokładnie sprawdzić. Ostatecznie potwierdza się jednak, że nie ma żadnego zagrożenia.
Tylko dziś, 22 grudnia, strażacy z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Sulechowie byli we wspomnianym kościele już 6 razy. Pierwsze zgłoszenie wpłynęło 8 minut po północy, a kolejne o godzinie 8:55. Ostatnie pojawiło się o 18:28, ale nie będzie to raczej koniec na dziś...
Dlaczego monitoring pożarowy w obiekcie uruchamia się każdorazowo? Dokładnie nie wiadomo, ale należy zaznaczyć, iż czujki są bardzo wrażliwe i do ich uruchomienia wystarczy nawet odrobina dymu. Z jednej strony lepiej, że alarmują one fałszywie, niż gdyby nie alarmowały wcale, ale stało się to już prawdziwą zmorą dla sulechowskich strażaków.
Przeczytaj też: Tragiczny wypadek w Nowym Miasteczku. Pijany kierowca zabił 63-letnią kobietę (ZDJĘCIA)